CHAPTER THIRTEEN
Umiesz liczyć, licz na siebie.

"Honestly speaking, I think I’ve always had some days 
when I want to run away." ~ T.O.P


     Ciągnąłem za sobą walizkę do samochodu, kiwając głową do „Run” w wykonaniu Epik High. Miałem niemiłe wrażenie, że tekst jest adekwatny do moich aktualnych życiowych doświadczeń, ale ilekroć przyciągałem do siebie tą myśl, szybko zwracałem uwagę na linię melodyczną, ażeby całkowicie wyzbyć się z głowy treści piosenki. Wręcz obrzydzało mnie to irracjonalne odczucie, przez co w roztargnieniu sam, wyręczając szofera, zapakowałem swoją walizkę do bagażnika samochodu, co zostało pokwitowane wyrazem zdumienia na twarzy Youngbae.
    Piętnaście minut później, czyli tuż po tym, jak Seungri w końcu w panice odnalazł swoją pluszową pandę skrytą pod poduszką w jego sypialni, ruszyliśmy samochodem w kierunku lotniska Incheon, a nieodłącznie od paru dni towarzyszyła nam martwa cisza, jeśli nie liczyć Daesung'a, który nie posiadał zdalnie sterowanego systemu zachowania ciszy. Siedziałem spokojnie z prawej strony z twarzą zwróconą w kierunku okna i wyrażającą względne zainteresowanie krajobrazem za oknem, chociaż znałem te ulice na pamięć. Pod naporem przytłaczającej, gęstej atmosfery Dae również stłumił w sobie wszelkie charakterystyczne dla jego osoby dźwięki i w kompletnej ciszy przeglądał zawartość telefonu. Taeyang niespokojnie biegał oczami od jednego do drugiego, analizując całą sytuację z kolei wciśnięty pomiędzy nich Seungri wsparł potylicę o zagłówek i bezcelowo obserwował powierzchnię ponad jego głową.. Przymusiłem się do tego, żeby odwrócić głowę oraz zerknąć na Jiyong'a, który z przymrużonymi oczami wpatrywał się w bliżej nieokreślony punkt. Poza nami w samochodzie była również Jasmine, która zajmowała miejsce pasażera tuż obok kierowcy z racji tego, iż była przedstawicielką płci pięknej, a także była mniej narażona na atak wyjątkowo wścibskich paparazzi.
    Zdałem sobie sprawę jak bardzo toksyczne otoczenie miałem tuż w zasięgu ręki, a właściwie stanowiłem jego znaczącą część. Próbowałem sięgnąć pamięcią do okresu w naszym życiu, kiedy wszystko co robiliśmy było beztroską, a sława jedynie nieistotną błahostką, zabawą w „bycie lepszym”. Z czasem przeobraziło się to w sceniczną walkę na śmierć i życie, właściwie walkę na pokaz, w czego efekcie nasza determinacja oraz chorobliwe ambicje zaczęły nakładać się na potęgę wiążących nas więzi przyjaźni. Bałem się to utracić, a jednocześnie odczuwałem dyskomfort. Może gdyby wszystko potoczyło się inaczej, pozostałym byłoby prościej? Próbowałem w czysto teoretyczny sposób drogą przypuszczeń i kalkulacji poświęcić swoją osobę na rzecz sytuacji, ale szybko doszedłem do nadzwyczaj oczywistego wniosku.
    Byłem egoistą. I nie miałem bladego pojęcia czy byłbym w stanie poświęcić wszystko co miałem dla osób obecnych w tym samochodzie. W tym oto momencie pojąłem znaczenie pytań, które zawczasu zadała mi Jasmine.
   Byłem głupi. I wiedziałem, że tamto pytanie, które zawczasu przede mną postawiła, kryło w sobie autentyczną prawdę, z którą długi czas nie chciałem się zmierzyć. Albo raczej nie potrafiłem.
   Byłem marionetką. Powinienem być autorytetem, a nie powodem do żartów. Jakie piękno i mądrość godną najstarszego mogły się we mnie kryć, jeśli nie potrafiłem znaleźć chociażby jednego rozwiązania problemów, które szargały dobre imię naszego zespołu?
    Wciąż jednak brakowało mi odpowiedzi na ostatnie pytanie. Doszukiwałem się sensu, ale równie dobrze mogłem poświęcić ten czas na piłowanie paznokci. Ilekroć starałem się postawić w takiej sytuacji, wracałem do punktu wyjścia. Totalna pustka. I to mnie przerażało, bo to trzecie pytanie zaliczało się do kategorii „czysto retorycznych”, a mimo to szukałem rozsądnego, racjonalnego rozwiązania. Nieustannie błądziłem.
     Bałem się samego siebie.

*

    Był luty, minusowa temperatura oraz my - zziębnięci przybysze z odległego wschodu z przeczuciem, że nie był to kapitalny pomysł, momentami wręcz pozbawiony wcześniej wyraźniej określonego celu. Perspektywa tego, że następnego dnia mieliśmy kręcić teledysk w plenerze napawała nas co najmniej dziwnym poczuciem niesprawiedliwości tego świata, ale taka przecież była koncepcja. Nasza własna.
   - Tabi, dość tego! Wyłaź! - Taeyang pomstował mnie przez zamknięte drzwi łazienki, a jego głos był stłumiony przez ręcznik, którym właśnie niespiesznie wycierałem włosy.
Naprawdę, to stawało się irytujące. Dlaczego to zawsze ja musiałem być wyganiany z łazienki pod zarzutem zbyt długiego marnotrawienia ich czasu na czekanie w związku z czym oni musieli brać prysznic razem?
- Seungri wygląda jakby miał ci zaraz przemeblować twarz, dlatego proszę, otwórz. Nie żartuję. Wszyscy czekamy, żeby się umyć, a dostaliśmy tylko jeden pokój hotelowy, co naturalnie sprowadza się do tego, że mamy jedną łazienkę - lamentował SOL, podczas gdy ja spokojnie poprawiałem mokrą grzywkę w lustrze.
Przeanalizowałem, że miętowy w odcieniu niebieskiego kolor moich włosów nieco zbladł, ale nie martwiłem się tym, bo w okolicach godziny piątej rano mieliśmy przejść kolejny zabieg mający na celu przygotowanie do kręcenia teledysku. Westchnąłem zrezygnowany i przewróciłem zirytowany oczami, ale jednak zdecydowałem się udostępnić im łazienkę. Otworzyłem drzwi przed Taeyang'iem, jednakże... poza nim nie czatował nikt inny, chociaż jeszcze chwilę temu miałem wrażenie, że słyszę ogólny gwar.
- A gdzie reszta? - zapytałem całkowicie zbity z pantałyku.
- V.I i Ji poszli porozmawiać z menadżerami oraz omówić jutrzejszy plan działania. Stwierdzili, że nie ma iść sensu razem, więc później nam wszystko wytłumaczą. Z kolei Daesung ogląda anime w telewizji. Właściwie mam wątpliwości czy już przypadkiem nie zasnął - odparł beztroskim głosem Taeyang, wychylając głowę zza framugi łazienki i uśmiechając się niewinnie, a zarazem przepraszająco. - Wybacz, że posłużyłem się Pandą. Naprawdę jestem wykończony, a ty...
- Nic już więcej nie mów - burknąłem i podniosłem rękę, żeby go uciszyć.
    Daesung w istocie zajmował całą powierzchnię kanapy przez co nie byłem w stanie się tam usadowić. Poprawiłem poły szlafroka, jeszcze szczelniej owijając go wokół swojego ciała i zasiadłem na ziemi, opierając się wygodnie o wspomniany mebel. Zerknąłem w bok, nieco do góry i spojrzałem wprost w pogrążone w głębokim śnie oblicze Dae. Uśmiechnąłem się łagodnie na widok jego klatki unoszącej się spokojnie w rytm nieco chrapliwego oddechu z powodu niefortunnej pozycji oraz pilota wysuwającego się z niedokładnie zaciśniętej dłoni, zwisającej bezwładnie tuż nad posadzką. Delikatnie wysunąłem urządzenie z bezwładnych palców; byłem pełen podziwu, że jeszcze nie spadło na ziemię. Odłożyłem pilot na rażący czernią stolik. Podparłem sprawnie jego łokieć i niespiesznym ruchem umiejscowiłem jego rękę w nieco bardziej dogodnej pozycji. Ledwo odwróciłem głowę w kierunku migającego ekranu, jego ramię ponownie wykrzywiło się w uprzednim kierunku. Sfrustrowany zmarszczyłem brwi i zabrałem się do poprawiania wcześniejszych dokonań, teraz już starając się o inne ułożenie. Nie wiem czy to złośliwość losu czy też kara boska, ale wkrótce podchodziłem do trzeciego sposobu. I czwartego. I piątego. W zasadzie dopóki nie zorientowałem się, że Daesung wykrzywia usta w swoim charakterystycznym, szerokim uśmiechu. W ułamku sekundy dotarło do mnie, że robił to specjalnie i najwyraźniej się ze mnie nabijał przez ten cały czas. Klepnąłem go w odwecie w odkryte przedramię, wydąłem buntowniczo dolną wargę i odwróciłem się w kierunku telewizora.
- Troskliwy hyung - zachichotał rozbawiony jasnowłosy i wsparł się o wcześniej maltretowaną rękę oraz uszczypnął mnie w zaczerwieniony z zawstydzenia płatek ucha. - Miło było coś takiego zobaczyć. Ostatnio mało w tobie czułości.
- Aish! - syknąłem z niemal namacalną irytacją i zamachnąłem się, odpychając jego rękę, na co on jeszcze bardziej drżał od tłumionego śmiechu. - Nie pogrywaj tak sobie ze mną, Daesung-ah. Może to się dla ciebie źle skończyć.
- Jej, ile w tobie agresji! - poruszył się Dae i w teatralny sposób przytknął rękę do rozdziawionych ust w akompaniamencie rzekomo przerażonego oblicza.
- Naprawdę, jesteś niesamowicie zabawny... - burknąłem sarkastycznie z urazą i zwijałem się do szybkiego opuszczenia tego miejsca, jednak D-Lite uczepił się kurczowo mojego ramienia.
- Oj, hyung~! - zajęczał zdesperowany chłopak. - Tylko żartowałem... Co się stało z twoim humorem? Zawsze byłeś właśnie tą osobą, z którą można było nabijać się z najbardziej niedorzecznej sprawy - przywdział minę zbitego szczeniaczka, ale nie dałem się zwieść.
   Zasadniczo to zadał całkiem rozważne pytanie. Ostatnimi czasy coraz mniej czasu poświęcałem naigrywaniu się z prozaizmów życia. W ogóle przestałem przywiązywać wagę do uśmiechu i korzystałem z niego tylko w niezbędnych okolicznościach albo z czystego przypadku. Nie robiłem nic, żeby zatrzymać go na dłużej. Teraz dopiero docierało do mnie, że dla osoby z zewnątrz może to wyglądać jak brak zainteresowania tym, co się robi. Innymi słowy, Daesung pewnie dedukował, iż praca w zespole muzycznym przestała mnie pociągać. Albo też najzwyczajniej w świecie zatęsknił za naszymi wspólnymi niesfornymi żarcikami, którymi zwykliśmy raczyliśmy pozostałych.
- Mniejsza o to - machnąłem lekceważąco ręką, czując się wyjątkowo niezręcznie pod naporem przenikliwego spojrzenia przyjaciela; wolałem uniknąć niewygodnych pytań. - U Jasmine wszystko w porządku?
- Dlaczego pytasz? - zainteresował się natychmiastowo Dae i podwoił swoją czujność, z kolei ja wypuściłem buntowniczo powietrze z ust, samym gestem rozgarniając jeszcze wilgotną grzywkę.
- A co? To zabronione?
- Ostatnio strasznie dużo poświęcasz jej uwagi, hyung. A mi... znaczy nam... coraz mniej - Z każdym kolejnym słowem dramatycznie ściszał głos, jednakże nie robił tego naumyślnie, a wręcz z taką wrażliwością, że przez chwilę poczułem fizyczny ból spowodowany duszącym uciskiem żelaznej ręki w klatce piersiowej.
    Zabrakło mi czasu, a może nawet i słów. Nie potrafiłem odpowiedzieć na to krótkie, niepotrzebujące namacalnych dowodów wyznanie. W tym momencie nienawidziłem siebie za to, jak bierny potrafię być w obliczu cierpienia bliskich mi osób i jak niewyobrażalnie ślepy na krzywdę, jaką ja sam wyrządzałem. Nie inni, ale tylko i wyłącznie ja.
    Podniosłem głowę i wymusiłem niemrawy uśmiech, ale Daesung już najwidoczniej nie oczekiwał ode mnie nic ponad moje znaczące milczenie. Przeciągnął się z głośnym, dobitnym jękiem i krzyknął donośnie, kierując swoje słowa do osoby w łazience:
- Tae, pospiesz się! Dzisiaj nie bijemy rekordów Tabi'ego.
- To ty jeszcze się nie myłeś? - zapytał z niedowierzaniem Jiyong, stając u progu pokoju i przeczesując palcami włosy, z których chwilę wcześniej zsunął czerwoną czapkę.
Miał rumiane policzki, co mogło świadczyć, że przez dłuższy czas przebywał na dworze.
- Poszliśmy się przejść - dopowiedział GD w odpowiedzi na moje pytające spojrzenie.
- A gdzie jest Ri? - przekrzywiłem głowę i usiłowałem podpatrzeć czy przypadkiem nie został w przedpokoju, jednakże nie doszukałem się jego sylwetki nigdzie w zasięgu wzroku.
- Wróciłem szybciej, bo Seungri spotyka się z Jazz - Ji wzruszył beznamiętnie ramionami.
Tak jak miałem w zwyczaju zacząłem nerwowo, ale dyskretnie pocierać lewą dłonią nasadę prawej ręki, co nie umknęło spostrzegawczości małych, aczkolwiek bystrych oczu Daesung'a.
- Jakoś mało prawdopodobne, że troszczyłeś się o V.I. Zapewne chodziło ci o kogoś innego... Nietrudno się domyślić kogo, prawda? - dociekał złośliwie G-Dragon, chociaż doskonale znał odpowiedź na to pytanie.
    Nie wiedziałem jak się zachować i w jaki sposób odpowiedzieć na jego prowokację. Wydawało mi się, że ignorancja również jest w pewien sposób objawem tchórzostwa, ale w tej sytuacji zdawała się być najbardziej bezpieczna i ewentualnie możliwa.
- Tabi, wiesz doskonale, że nie jesteśmy ślepi. Jeśli mam być z tobą szczery, to nie działa tak, jak myślisz. To nie zniknie wraz z jutrzenką ani zachodem. Uczuć nie da się wymazać, Seunghyun... Wydaje mi się, że akurat ja wiem...
- Jiyong! - przerwał mu stanowczo z łagodnym ostrzeżeniem w głosie Taeyang, który akurat wyszedł z łazienki, na co Daesung dopasował się do jego ruchów i w przeciągu kilku sekund to on zniknął w czeluściach kafelkowanej bieli. - Wystarczy na dziś. Lepiej powiedz nam czego dowiedziałeś się od reżysera.
    Od tego momentu już tylko udawałem, że słucham.

*


     Rozmyślanie na niewiele się zdało, bo i tak nie znalazłem racjonalnego rozwiązania na gwałtowną reakcję Youngbae, kiedy Ji dopiero rozkręcał się w swoim dyplomatycznym sposobie przemawia do ludzi. Jedno było pewne i wyraźnie widoczne - Taeyang coś wiedział i miało to znaczący związek z rozmową, której byłem świadkiem incognito. W dodatku nie orientowałem się w tym, co działo się w czasie teraźniejszym, a konkretnie na planie teledysku, dlatego też zdałem się na improwizację oraz prostackie, bezmyślnie wytłumaczenie, że niekoniecznie dobrze mi się spało. Było to oczywiste kłamstwo, bo zasnąłem szybciej niż zdążyłem w pełni odczuć miękkość poduszki, ale wszyscy zaprzątali sobie głowę innymi sprawami, więc zostałem praktycznie zignorowany.
     Mroźne powietrze wprawiało w ruch drgający nasze szczęki i generalnie każdą komórkę naszego ciała, dlatego też nieustannie podskakiwaliśmy w miejscu, próbując w minimalnym stopniu zatrzymać zbawcze ciepło w ciele. Może i nie było tak tragicznie, skoro w przerwach robiliśmy porządne okrążenia w celu rozgrzania nieco mięśni oraz systemu ocieplania, ale mimo wszystko dość ciężko przychodziło nam pracowanie w takich warunkach, nawet jeśli nie były to temperatury krytycznie niskie, a raczej nieco wychylające się poniżej zero. Prawdę mówiąc, ja akurat nie miałem powodu, ażeby szczególnie zwracać na to uwagę, bo zawsze byłem szczelnie zasłonięty aż po samą szyję, a nawet brodę, gdyż gustowałem w golfach. Jiyong często żartował, że niebawem wepchną mnie przymusowo w kombinezon płetwonurka i kwestia nakładania kolejnych warstw będzie zamknięta.
     Stałem na uboczu, pocierałem gorliwie dłonie i obserwowałem jak kamerzysta omal nie zetknął się twarzą w twarz z podłożem przy pomocy względnie prostej powierzchni dachu na jednym z budynków przy Plymouth Street na Brooklynie, podążając ociężałym truchtem za GD oraz usiłując nakręcić go w biegu. Dołączył do mnie Taeyang i trącił łagodnie łokciem moje przedramię.
- Dlaczego tutaj sterczysz? Powinieneś się schować - Ruchem głowy wskazał na kierunek, z którego przyszedł, a pewnie tam właśnie znajdowała się reszta ekipy, całkowicie niepotrzebna do nakręcenia tej jednej sceny.
Chciałem powiedzieć, że wcale nie jest mi zimno, ale pełen politowania wzrok Tae obalił mój ruch oporu w rekordowym czasie. Pochyliłem pokornie głowę, ruszyłem do celu i w odniesieniu do reszty skali procentowej szansy na zmianę kierunku dotarłbym z pewnością na miejsce, gdyby nie widok V.I, który zasadniczo wlókł za sobą płochliwie rozglądającą się dookoła Jasmine. Łatwo wydedukować było co nastąpiło później.
    Podążałem za nimi, dryfując w bezszelestnej ciszy po klatce schodowej prowadzącej do bezpiecznego wyjścia z budynku. Uświadomiłem sobie, że nie tylko ja próbuję zachować nienaruszalną ciszę. Odczekałem chwilę i upewniłem się, że zrobiło się głucho po zamknięciu tylnych drzwi prowadzących na podwórze. Nie wiem do końca dlaczego to robiłem - przecież mogłem zostawić ich w spokoju. Jednak moje nogi, a tak właściwie przede wszystkim serce, które napędzało cały układ krążenia nie pozwoliło mi zawrócić. Z początku nie mogłem odszukać ich wzrokiem, wodząc oczami dookoła i napomykając na wszystko, co się rusza. Całkowicie straciłem kontakt ze światem zewnętrznym - nic innego się nie liczyło, tylko oni. I jeszcze nigdy nie pragnąłem tak bardzo kogoś odnaleźć. Nigdy mi tak nie zależało. Nigdy nie czułem tak zawrotnie szybko bijącego serca, które nagle jakby całkowicie zmieniło zdanie i usiłowało odwrócić bieg zdarzeń, coraz bardziej desperacko z każdym kolejnym stawianym przeze mnie krokiem. Tym razem władzę dzierżyła ambicja. Ambicja, żeby wtargnąć pomiędzy nich i nie dopuścić do...
   Do tego co właśnie miałem przed oczami. Tego, co wydawało mi się, że ma miejsce jedynie w koszmarnych snach bądź telenowelach. Tego, co uruchomiło całą orkiestrę żałosnych jęków w klatce piersiowej, gdzie głównym wokalem był odgłos łamanego serca.
   Tuż przed moimi oczami stała dwójka ludzi, nagle całkowicie mi obcych, odległych, nie mających nich wspólnego z moim dotychczasowym życiem. Stałem z boku i patrzyłem na to wszystko niczym wyprany z emocji przybysz z odległej przyszłości. On przyparł ją do pokrytej warstwą pyłu ściany, wtargnąwszy brutalnie do jej podatnych na takie bodźce ust. Ona z kolei oplotła ramiona wokół jego szyi i przyciągnęła mocno przylegając całą powierzchnią ciała do niego tak, jakby nie chciała uronić ani kropli tej chwili pełnej długo wyczekiwanego spełnienia.
    Więc to było to czysto niebieskie niebo, którego kawałek właśnie wyparował spod moich niestabilnych stóp. Stałem na krawędzi, ale powoli przestawało mnie obchodzi czy osunę się wprost w czarne niczym bezgwiezdna noc ramiona wyłaniające się z otchłani.

*

BOOM SHAKALAKA~!
Macie rozdział, bo dość duża przerwa była. 
Następny pewnie za dwa tygodnie albo coś w ten deseń. 
Przepraszam za jego jakość i błędy [nie było betowane], naprawdę. 
Zrobiłam nowy szablon - taki prościutki, przez jakiś czas tutaj pobędzie. 
Mam nadzieję, że miło spędziliście Sylwestra oraz Boże Narodzenie.
Żeby wam się dobrze żyło w 2013 roku, wejdźcie sobie TU.

Rozdział dedykowany PALLINIE, gdyż ją uwielbiam w każdym calu. <3

Tacos rule,